Moda na organizowanie firmowych „eventów” (aż dziwne, że język polski nie znalazł dotąd jakiegoś adekwatnego, ale rodzimego synonimu) zakorzenia się w Polsce coraz mocniej. Firmy małe (no, może nie te najmniejsze) i duże stawiają na wyjazdy integracyjne ku radości jednych pracowników, a rozpaczy drugich. Często jest bowiem tak, że szef wymaga udziału w takim wyjeździe i koniec. Nie ma znaczenia, czy ma do tego prawo, czy nie – nikt przytomny mu się hardo nie postawi, bo wie, czym mogłoby się to skończyć.
Szef jest za
Ma swoje powody. Może uważać, że pracownicy powinni się integrować, poznawać nawzajem w okolicznościach innych niż nudne biuro ze sztywnym podziałem ról. Może być przekonany, że wspólny wyjazd na koszt firmy, rozmaite gry i zabawy plus wieczorne „atrakcje specjalne” to swego rodzaju bonus dla pracowników, za który ci będą mu wdzięczni. Będzie wymagał obecności wszystkich, bo zarezerwował określoną liczbę miejsc, więc szkoda, żeby się któreś zmarnowało, a poza tym to niedobrze, gdy ktoś się z kolektywu wyłamuje i pozostaje outsiderem.
Pracownicy są za…
Część pracowników chętnie uczestniczy w takich imprezach, zwłaszcza, gdy należyta jest organizacja eventów. Warszawa czy Wólka Mała – ludzie chcą się bawić, poszaleć, a ponadto pan Krzysztof wreszcie będzie mógł porozmawiać z piękną panią Moniką z rachunkowości w cztery oczy i w niezobowiązujących okolicznościach. Można będzie się zabawić, potańczyć, najeść i napić, wszystko to na koszt firmy, więc nic, tylko jechać. To zresztą znakomita okazja do wyrwania się na dwa dni spod żoninej czy mężowskiej kurateli, od której w ramach higieny psychicznej trzeba przecież co jakiś czas odpocząć.
…albo przeciw.
Nie brak jednak malkontentów, którzy zrobią wszystko, żeby się od wyjazdu wykręcić. Jedni dlatego, że koleżanki i koledzy z firmy to koleżanki i koledzy z firmy, a znajomych i przyjaciół mają własnych. Inni, bo są introwertykami, źle się czują w szalejącym tłumie. Jeszcze inni nie lubią imprez zakrapianych alkoholem. Ktoś jest singlem i nie ma z kim zostawić psa albo kota. Ktoś inny chce przez weekend popracować nad jakąś fuchą. Ktoś chce zostać w mieście, bo wybiera się na pokazy taneczne, Warszawa organizuje właśnie ciekawą imprezę na wolnym powietrzu. Takim pracownikom bardzo, zatem nie w smak, gdy szef obwieszcza, że obecność obowiązkowa.
Jak znaleźć złoty środek?
Chyba najlepszym sposobem jest uszanowanie prawa każdego pracownika do spędzania czasu wolnego tak, jak mu to odpowiada. Firmowe eventy – tak, ale dla chętnych. Plus: taka ich organizacja, żeby choć niektórzy malkontenci dali się skusić na następny wyjazd pod wpływem relacji z poprzedniego.